Mam absolutnie fantastycznego syna, który jest niesamowicie towarzyski. Ma 1,5 roczku i gdziekolwiek nie pójdziemy zaczepia napotkane osoby. Wręcz namolnie nawiązuje kontakt wzrokowy, jest żywo zainteresowany interakcją. Jednak, kiedy zamykają się drzwi naszego domu pokazuje swoją prawdziwą twarz, bardziej wrażliwą, skomplikowaną charakterystyczną dla HNB, czyli High Need Baby. Spotkaliście się z pojęciem? Bo ja do 10 miesiąca życia Franka-NIE… i było mi bardzo ciężko być Mamą…

High Need Baby, czyli kto?

High Need Baby to hasło wprowadzone przez pediatrę Williama i Marthę Searsów(która była pielęgniarką), twórców nurtu rodzicielstwa bliskości. Mimo, że byli związani z ochroną zdrowia, nie jest to pojęcie medyczne. Określenie dotyczy dzieci o specyficznym temperamencie oraz niesamowitej wrażliwości na bodźce zewnętrzne. Łatwo przekraczają próg dyskomfortu – przeszkadza im byle dźwięk, światło, bezruch w wózku, zamiast odpoczynek w ramionach rodzica. Maluchy dużo i głośno płaczą, żywe zaprzeczeniem stwierdzenia, że małe dzieci tylko jedzą i śpią. Ich reakcja na doświadczenie niedogodności jest bardzo intensywna –nie dają rodzicom sygnałów ostrzegawczych w postaci pojękiwania – od razu zanoszą się histerycznym płaczem lub wrzaskiem. Zapewnienie im pełnego komfortu, czy spokoju staje się dla opiekunów nie lada wyzwaniem.

Czy to może być dziedziczne?

Z opowieści mojej Mamy wynikało, że mój syn odziedziczył po prostu charakterek po mnie. Kiedy byłam niemowlęciem głośno i donośnie manifestowałam swoje potrzeby, jeśli coś mi nie pasowało. Usypiałam jedynie na rękach, szybko się irytowałam. Wykończyłam Rodziców do tego stopnia, że choć starali się bardzo długo o potomstwo, kiedy lekarz zaproponował, , by zdecydować się na kolejne (bo to ostatni dzwonek), Mama stanowczo odpowiedziała: NIE!

Po cichu modliłam się, by pierworodny wdał się w spokojnego Tatę, ale niestety…Terror zaczął się już w szpitalu, nie było mowy o odłożeniu Franusza. Ciągle domagał się bezpośredniego kontaktu. Mój pierwszy samodzielny prysznic spędziłam klęcząc i trzymając jedną rękę poza kabiną, by maluch czuł moją obecność. Poza tym był wiecznie głodny, do tego stopnia, że nie znam pojęcia: nawał mleczny, bo go po prostu…nie miałam.

Czy to choroba?

Jako lekarz zastanawiałam się czy takie zachowanie, nie jest objawem jakiejś choroby. Może to kolki? Ale jak wytłumaczyć fakt, że nie ma gazów, napinania się, a napady wrzasku występują w ciągu całego dnia? Trop znalazłam w momencie, kiedy u Frania potwierdziła się diagnoza alergii na białko mleka krowiego. Po odstawieniu nabiału nasz żarłoczek zaczął lepiej spać, przybierać na wadze, ale histeria pozostała. Pomogła nam chusta, w niej zasypiał jak zaczarowany, choć przy motaniu sztywniał, stawał okoniem-drążyłam dalej, może to jednak wzmożone napięcie mięśniowe? Ale Nuszek nigdy nie zaciskał piąstek,  nie kurczył kończyn, owszem szybko trzymał główkę i przekręcał się z pleców na brzuszek. Jednak opór pojawiał się jedynie przy ściskaniu, czy ograniczaniu przestrzeni. Wykluczyłam refluks, bo mały nawet nie ulewał, ani śladu infekcji, więc co jest!?

Czy to moja wina?

Geny, genami, ale ile można!? Byłam wyczerpana, wieczne wybudzanie się w nocy, problemy z zaśnięciem. Czasem miałam wrażenie, że syn po prostu nie uznaje snu. Jeśli drzemał w dzień dłużej niż pół godziny ciągiem zastanawiałam się czy jeszcze oddycha…Kiedy stał się mobilny, nic go nie interesowało, chciał eksplorować przestrzeń, sam, byle mu nie pomagać. Odrzucił pierś, bo to zbyt nudne i poraczkował zdobywać świat. A ja? Czułam się niepotrzebna, zawsze gdzieś w tle. Bo moje dziecko nie przepada za przytulaniem, czasem dany materiał, czy metka ubrania jest jak tortura. Nie mówiąc o krępowaniu ruchów, przez jakieś czułości…

Wyczuleni wrażliwcy

Jednak nie daj Boże gdy w domu pojawia się jakieś napięcie. Pierworodny idealnie wyczuwa atmosferę kłótni, czujny na każdą zmianę w otoczeniu. My rodzice mamy być w tle, najlepiej spokojnie łagodzić wybuchy, albo spełniać żądania. Na początku próbowałam nadążyć, stawałam na rzęsach śpiewając, kołysząc i karmiąc w chuście, by uśpić. Po czym po odłożeniu i tak malec budził się z rykiem… Wszystko sam, po swojemu, my mieliśmy tylko dostarczać go do punktu docelowego. Wiecznie niezadowolony, bo niewystarczająco szybko, wolno, nie to, nie teraz…

Ciężko być rodzicem HNB

Tak bardzo bałam się wychodzić do miejsc publicznych…Nie raz pamiętam jak wracałam zlana potem ze stresu z przychodnia, karmiona „radami” innych Mam jak poradzić sobie z atakiem histerii niemowlaka. Niestety na mojego syna, te magiczne metody nie działały. Więcej poradniki rodzicielskie mogłam sobie…poczytać, żeby się pośmiać… Teściowa twierdziła, że przecież to przejdzie, ale ja jakoś nie widziałam progresu. Aż zgadałam się z kuzynem, którego synek, do pierwszego roku życiu wybudzał się w nocy co godzinę. Od słowa, do słowa okazało się, że chłopiec ma z Frankiem wiele wspólnego i to dało mi nadzieję, że nie jestem jedyna…

Czy HNB naprawdę istnieje?

Później na spotkaniu dla mam z dziećmi spotkałam się z pojęciem High Need Baby. Bardzo nie lubię etykiet. Stawiania przedwczesnych diagnoz, bo często można zrobić dziecku tym większą krzywdę. By usprawiedliwić swoją bezsilność, jednak po zapoznaniu się z tematem poczułam ulgę, jako rodzic. Skończyła się frustracja z powodu braku wpływu na malucha. Zamiast próbować uniknąć płaczu zaczęłam Franiowi w nim towarzyszyć. Spokojnie tłumaczyłam, że czuje złość i ma do tego prawo, zgodziłam się na jego emocje. Nie pozwalając jednocześnie na spełnianie zachcianek, co wzmagało opór, wydłużając histerię. Niemniej ja już byłam inną osobą, bez poczucia winy, pogodzoną z realiami mojego, osobistego macierzyństwa.

Może to kolejna moda?

Zauważyłam, że HNB stało się popularnym hasłem, mam wrażenie, że jest ich więcej niż dzieci spokojnych. Może faktycznie to nie problem maluchów, tylko rodziców? Których potrzeby są spychane na dalszy plan, albo nierealizowane wcale. Zmagających się z pełną napięcia atmosferą złamanej wizji pięknego, idealnego rodzicielstwa. Wszystko miało być przepełnione miłością i troską, a wiecznie balansuje na poziomie kłótni, czy przerzucania się winą. Deficyt czasu na pielęgnowanie relacji, związku, a nawet zwykłego momentu dla siebie. Zwykłe obowiązki domowe stają się abstrakcją, przy tak absorbującym potomstwie… Brak zrozumienia ze strony otoczenia, zarzucanie rozpieszczania, czy pozwalania na manipulację. Jednak jak wytłumaczyć natłok naszych dorosłych emocji zgromadzonych po dniu z HNB? Skąd bezsilność, przytłoczenie, frustracja? Którą zrozumie jedynie, preżywający coś podobnego…

A co jeśli High Need Baby, tak naprawdę nie istnieje?

Nic, przecież to w ogóle nie jest ważne! Dziecko nadwrażliwe nie trzeba nazywać, etykietować. Należy jedynie i aż, nauczyć się je kochać. Pogrzebać myśli o łatwym rodzicielstwie i otworzyć się na takie, które dostaliśmy. Mi myślenie o moim dziecku, jak o istocie, która potrzebuje więcej, pomaga zdobyć się na większą uważność i akceptację. Jestem gotowa dawać wsparcie i bliskość najmądrzej, jak potrafię. Nie zwalniam siebie z odpowiedzialności twierdząc „Franek tak ma i tyle”, wolę szukać nowych sposobów radzenia sobie z codziennością, wolna od poczucia winy. Nie chcę się z nikim porównywać, ani też konfrontować mojego syna z innymi dziećmi.

Wiem jedno, On nie wyrośnie ze swojego temperamentu, tak jak…ja. Miałam mądrych rodziców, którzy mimo, że nie znali pojęcia HNB okazali swoją wrażliwość,  wsparcie i ogrom szacunku dla mojej indywidualności. Dali mi dobry przykład, jak kochać, bo geny to jedno(na nie, nie mamy wpływu)ale środowisko jakim otoczymy maluchy i wychowanie, pozostaje już w naszych rękach. Podarowali nadzieję, że dziecko trudne, wymagające nie jest gorsze…jest przygodą!